Nasze ciało jest znakiem, wrażliwym uosobieniem naszej rzeczywistości wewnętrznej. Nie jesteśmy duszą i ciałem, lecz istotą niepowtarzalną, której dwa wymiary - duchowy i cielesny - wzajemnie się przenikają. Myśl współczesna wzniosła się - na szczęście - ponad zasmucającą dwoistość, jaką filozofia grecka wprowadziła do naszej zachodniej kultury. Nie chodzi o wyjaśnianie, jak ciało i dusza mogą zjednoczyć się w jedną rzeczywistość - jest to zagadnienie źle postawione - ale o zrozumienie, w jaki sposób istota ludzka, przyjmująca na siebie całą energię tworzenia i streszczając w sobie - jak mówi Teilhard de Chardin -materię wszechświata, posiada stronę wewnętrzną i zewnętrzną: oblicze wewnętrzne i duchowe oraz oblicze zewnętrzne i cielesne.
Dlatego to wiara chrześcijańska nie mówi o nieśmiertelności, lecz o zmartwychwstaniu. Kiedy Jezus - ujmując całą swą istotę w dłonie - ofiarowuje swe życie Ojcu za wszystkich ludzi, mówi: Oto Ciało moje (por. Mt 26,26), daje przez to jasno do zrozumienia, że Jego ciało i krew wyrażają i urzeczywistniają dar z Niego całego. A gdy mówi o naszym przeznaczeniu duchowym, to nawet powiada: Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony (Mk 9,43).
W modlitwie, jak i w życiu, zdążamy do Boga wszystkimi naszymi członkami. Niemożliwe jest, byśmy na czas modlitwy zostawili w szatni nasze ciało. Każdy może się przekonać, że jego postawa wewnętrzna zmienia się stosownie do tego, czy modli się siedząc, czy leżąc krzyżem, leżąc wygodnie czy klęcząc, idąc czy stojąc „na baczność”. Chrześcijanie Wschodu wiedzieli o tym wcześniej niż my: dla pustelników z Góry Athos przemienienie Pana jest kresem, ku któremu zdąża całe życie kontemplacyjne. Ciało jest przeznaczone nie tyle do stawiania przeszkód działaniu Ducha, ile raczej do wchłaniania Jego przeobrażającej obecności i poddawania się Jego przemożnemu promieniowaniu.
Już zmartwychwstaliśmy wraz z Chrystusem - mówi święty Paweł (por. Ef 2,1-10). Oczywiście: Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas (...) Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele (2 Kor 4,7.10).
W ten sposób to ciało, które zostało zanurzone w wodzie chrzcielnej - choć nadal pozostaje mętne i nosi w sobie nieład wprowadzony przez grzech – jest już znakiem i wyobrażeniem Ducha: My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu (2 Kor 3,18).
Jeśli takie jest powołanie naszego ciała, to modlitwa ożywia je do stopnia, od którego począwszy możemy ćwiczyć je na dwa uzupełniające się i określone sposoby.
Przede wszystkim ciało nasze nie powinno nam w modlitwie przeszkadzać, lecz pomagać. Znajdźmy postawę, która pozwoli nam na skupienie, czyli zebranie i zjednoczenie naszych zdolności duchowych, a zwłaszcza uwagi. Wszystkie postawy proponowane przez joginów mogą być w tym bardzo pomocne, jak również zdobycie bodaj powierzchownej wiedzy na temat rytmiczności oddechu. Nie miejsce tu, by wchodzić w szczegóły. Wielu z chrześcijan, którzy codziennie poświęcają dłuższy czas modlitwie, zwykło używać małego stołeczka, pozwalającego klęczeć lub siedzieć z wyprostowanym torsem, w pozycji, która łączy szacunek i wygodę. Przy pewnej praktyce łatwo dochodzi się do utrzymania - bez większego trudu - postawy siedzenia na piętach, podkładając jedynie jasieczek pod kostki stóp. Z wolna zapomina się o swym ciele, a znajduje się swobodę ducha.
Po drugie, postawa naszego ciała może wyrażać coś z naszej osobistej modlitwy: ofiarę, pytanie czy po prostu milczącą obecność. Mimo wprowadzenia znaku pokoju przed komunią św. nasze odświętne zgromadzenia są bardzo napuszone. Gesty wyrażające nasze relacje wypłaszają z naszej głębi nagromadzone tam ukryte opory. Modlitwa samotna pozwala otworzyć przed Panem nasze serce w jego „wymiarze cielesnym”. Te psalmy, które mówią o dłoniach wzniesionych w wieczornym ofiarowaniu, o pokłonie uwielbienia lub skruchy, o twarzach zapłakanych lub śmiejących się ku Panu, o uniesieniu radości w tańcu - są nim przepełnione. Spróbujmy w samotności. Będziemy z pewnością zdziwieni, gdy odkryjemy, że zwykłe gesty ujawniają nam nieuświadomione przeszkody, ukryte bezwłady; ale równocześnie, jakże bardzo mogą nam one dopomóc, wyswobodzić nas i zjednoczyć. I poczujemy również, że modlitwa kierowana ku Bogu wymaga znacznie większego szacunku - jeśli chodzi o postawę cielesną - niż medytacja, przy której można pozwolić sobie na pozycję wygodniejszą.